Gdy dziesięć lat temu moje przyjaciółki kończyły 30 lat, jedna po drugiej wychodziły za mąż. Nie było miesiąca bez wystawnego wesela albo chociaż uroczystej przysięgi w urzędzie. Dziś spotykam trzydziestoparolatków, którzy byli dopiero na jednym ślubie znajomych. Sami nie planują formalizowania związków.

W czasach, gdy co piąte dziecko przychodzi na świat w nieformalnym związku, politycy nie mogą dojść do porozumienia, czy w ogóle warto dyskutować o ustawie o związkach partnerskich. Jednak, czy tego chcą, czy nie, zmienia się definicja rodziny. Znaleźliśmy pary, które tworzą rodzinę bez formalności.

Małgorzata Freulich (42 lata) i Krzysztof Kowalczyk (36 lat). Ona – specjalistka ds. promocji w międzynarodowym wydawnictwie, on – tłumacz filmów, freelancer. Ona pochodzi z Kielc, on z Warszawy. Mieszkają razem od siedmiu lat, ich córka Zuza ma rok i trzy miesiące.

Anna Milewska (31 lat) i Andrzej Jungst (34 lata). Ona prowadzi firmę PR, on jest projektantem freelancerem. Znają się od czasów szkolnych, kiedy oboje mieszkali w Ostrowie Wielkopolskim. Niedawno spotkali się ponownie. Mieszkają z córką Ani, pięcioletnią Nadią.

Karolina Poryzała (33 lat) i Mikołaj Tym (36 lat). Ona jest fotografką i reżyserem, on fotosistą na planach filmowych. Oboje z Warszawy. Są razem od pięciu lat, znają się od 15. Mikołaj ma syna Maksa, który spędza z nimi co drugi weekend.

Julia Rogowska (26 lat) i Rafał Rejowski (34 lata). Ona studiuje reżyserię, robi już swoje filmy, pracuje też jako montażystka. On jest menedżerem w wytwórni płytowej i dziennikarzem muzycznym. Ona wychowała się w Białymstoku, on w Lublinie. Znają się prawie trzy lata.

 

 

Karolina Poryzała i Mikołaj Tym. fot. Agata Pospieszyńska.

Poznaliśmy się na ślubie

Karolina: Znamy się z Mikołajem od 15 lat. Długo byliśmy przyjaciółmi. Ja zwierzałam mu się ze swoich problemów sercowych, on tego cierpliwie wysłuchiwał. Do czasu. W końcu okazało się to dla niego zbyt trudne i rozluźnił naszą znajomość. Aż spotkaliśmy się na weselu znajomych. To było takie typowe polskie wesele z obrzędami. Narzekaliśmy, że to żenujące, że nigdy w życiu nie chcielibyśmy przeżyć czegoś takiego, no i od słowa do słowa razem wyszliśmy. Przez osiem miesięcy mieliśmy romans, ale on nie chciał wtedy wiązać się ze mną na poważnie. Zanim się zeszliśmy, minęło parę lat, w których trakcie każde z nas wzięło ślub z kimś innym. Spotkaliśmy się na wernisażu przyjaciółki. Pamiętam poranek po tamtym wieczorze. Miałam jakąś sesję zdjęciową, na której kompletnie nie mogłam się skoncentrować. On zadzwonił i potem już wszystko było inaczej.

Krzysiek: Zanim zaczęliśmy być z Gosią razem, przyjaźniliśmy się już kilka lat. Pomagałem jej przy przeprowadzce i po jakimś czasie sam się wprowadziłem. Wtedy zaczęły się schody. Ja mam naturę buntownika, nie uznaję autorytetów, pracuję w nocy, śpię w dzień, nawet tradycyjny podział tygodnia na dni pracy i weekendy jest dla mnie problemem, jestem bałaganiarzem. Gosia, przyzwyczajona do pracy na etacie, jest w każdym sensie uporządkowana. Bez przerwy się kłóciliśmy, rozstawaliśmy, ona wyrzucała mnie z domu albo sam się wyprowadzałem. Ale nie mogliśmy bez siebie żyć. Gdy wreszcie udało nam się przemieszkać rok w zgodzie, uznaliśmy, że to deklaracja poważniejsza niż ślub.

Ania: Nie wiem, czy jest jakaś definicja miłości, ale na pewno dla mnie nie ma ona związku z podpisami w urzędzie. Z Andrzejem spotkaliśmy się po latach, bardzo szybko zamieszkaliśmy razem, razem pracujemy. Mamy chwilę, by pójść na spacer, by po prostu fajnie spędzać czas. Gdy dzieje się coś złego – jestem chora albo coś się wali w pracy – on zawsze mnie wspiera, daje poczucie bezpieczeństwa. To jest ważniejsze niż ślub.

 

 

Ania Milewska i Andrzej Jungst. fot. Agata Pospieszyńska.

Wspólny kredyt i dziecko

Rafał: Przez wiele pokoleń wraz z małżeństwem mężczyzna tracił wolność i brał odpowiedzialność za kobietę, która przechodziła spod władzy ojca pod władzę męża. Teraz już tak nie jest. Dla mnie decyzja o tym, że chcę być z Julią, że razem mieszkamy, była deklaracją, że czuję się za nią odpowiedzialny. Mieszkamy u mnie, ale Julia dokłada się do raty kredytu, a ja uważam, że to mieszkanie jest w połowie jej. Jeśli trzeba będzie, zrobię stosowny zapis u notariusza.

Ania: Znam mnóstwo par, w których właśnie ślub zdjął z mężczyzn odpowiedzialność. Kobiety w tych związkach zajmowały się prowadzeniem domu i zarabianiem pieniędzy, a potem miały tylko więcej problemów z podziałem majątku przy rozwodzie. Odpowiedzialność należy wziąć przede wszystkim za siebie, a nie oczekiwać tego od drugiej osoby. Kiedy nie mamy oczekiwań, więcej do nas przychodzi – to moja dewiza.

Gosia: Krzysiek dziesiątki razy udowodnił, że jest odpowiedzialnym facetem. Mogę na nim polegać w stu procentach. Kiedy miałam problemy zdrowotne, leżałam w szpitalu, wreszcie – gdy długo staraliśmy się o dziecko – nigdy mnie nie zawiódł. No i niezależnie od tego, co się stanie, Zuza związała nas na zawsze.

Karolina: Mikołaj ożenił się, bo jego dziewczyna była w ciąży. Właśnie dlatego, że chciał być odpowiedzialny. I co? Dwa lata później byliśmy już razem.

 

 

Gosia Freulich i Krzysiek Kowalczyk. fot. Agata Pospieszyńska.

Wnioski z przeszłości

Karolina: Miałam 23 lata, kiedy mój chłopak pojechał na kontrakt do Dubaju. Ja, żeby tam pracować, musiałam być na wizie męża albo ojca. Wzięliśmy ślub cywilny. Myślałam wtedy, że to nic takiego. Jednak gdy się rozwodziliśmy, bardzo to przeżyłam. Wpis w dokumentach „rozwódka” jest dla mnie obciążeniem.

Julia: Moi rodzice jeszcze nie zapytali, kiedy pobierzemy się z Rafałem. Prawdopodobnie dlatego, że musieliby się na naszym ślubie spotkać, a wolą tego unikać. W pokoleniu naszych dziadków małżeństwo miało wymiar kulturowy, społeczny, religijny. Pokolenie naszych rodziców udowodniło, że przysięgi nie mają znaczenia. Myślimy o dziecku, myślimy o wspólnym kredycie na większe mieszkanie, ale o ślubie nie. Nie chodzi o bunt przeciw zastanym wartościom, po prostu ślub nie ma dla nas znaczenia.

Gosia: Miałam już męża. Wierzyłam, że ślub naprawi związek. Rozstaliśmy się po czterech miesiącach. Dlaczego nie śpieszy mi się do ślubu z Krzyśkiem? Boję się, że po ślubie uzna, że sakramentalne tak to początek tradycyjnego podziału ról w związku. Nie chcę ryzykować. Za dużo nas oboje kosztowało odnalezienie drogi do partnerstwa.

Andrzej: Mężczyźni mają naturę zdobywców i przysięga czy przyrzeczenie małżeńskie może ich rozleniwić. Komuś może się wydawać, że skoro podpisał kontrakt, to sprawa jest załatwiona, nie trzeba już o nic dbać. Mogę być gnojem, nie muszę jej już podrywać, bo przecież to moja stara, bo przecież przysięgała, że będzie mnie kochać do śmierci. Jeśli nie ma pewności, to trzeba cały czas dosypywać magicznego proszku, starać się. Codziennie zdobywać przyczółek.

Ania: Ludzie są często nieszczęśliwi w małżeństwie, ale nie chcą się rozstać, bo przecież przysięgali. Bez ślubu na pewno łatwiej się rozstać, ale – wiem z doświadczenia – ma to dobre strony: nie ma formalności, nie trzeba iść do sądu. A jeśli komuś jest łatwiej trzasnąć drzwiami i wyjść tylko dlatego, że nie ma ślubu, to znaczy, że związek i tak nie miał sensu.

Karolina: Czasem budzę się u boku Mikołaja i myślę: „Nie muszę z tobą być”. I to jest supersytuacja. Człowiek musi być wolny, żeby być szczęśliwym. Był czas, kiedy razem pracowaliśmy, potem byliśmy w domu. Non stop. Teraz, gdy zaczęłam zajmować się reżyserią, potrzebuję więcej przestrzeni. Zdarza się, że on mieszka w swoim dawnym mieszkaniu i umawiamy się na randki. A kochamy się coraz bardziej.

 

 

Żyjemy jak małżeństwo

Gosia: Gdy miała urodzić się Zuza, Krzysiek musiał w urzędzie uznać ojcostwo. Inaczej nie mógłby odebrać aktu urodzenia, bo to może zrobić tylko matka albo jej mąż.

Krzysiek: Jedna z naszych rozmów o ślubie rozbiła się kwestię nazwiska. Gosia nie chce przyjąć mojego, bo jest banalne, a ona ma oryginalne. Ja nie chcę jej, bo w branży, w której pracuję, moje się liczy. Zależało mi, żeby Zuza miała moje. Ostatecznie ma podwójne: Freulich-Kowalczyk.

Rafał: Żyjemy jak małżeństwo. Udaje nam się funkcjonować w kawalerce, na naprawdę małej przestrzeni. Owszem, ja się denerwuję, gdy pięć razy w miesiącu wyrzucam śmieci,
a Julia tylko raz albo gdy gotuję dziesięć razy z rzędu, bo ona jest wiecznie w pracy. Ale nie przychodzi nam do głowy, żeby rozstawać się z tego powodu. To, co nas łączy – pasje i miłość – jest silniejsze od tego, co dzieli.

Karolina: Z Mikołajem mamy wspólne pieniądze. Każde z nas ma co prawda swoje konto, ale mamy do nich dostęp. Oboje mamy wolne zawody i nieregularne dochody. Raz on zarobi więcej, raz ja, nie robimy z tego problemu. Przekonałam się zresztą, że zalegalizowana wspólnota majątkowa ma wady. Byłemu mężowi zostawiłam mieszkanie. I on nie wypisał mnie z kredytu. Teraz ja mam kłopoty w banku.

Ania: Przysłuchuję się dyskusji o związkach partnerskich, gdzie dużo się mówi o prawie do wspólnego ubezpieczenia, do informacji medycznej, do dziedziczenia czy pochówku. Może to niemądre, ale dla mnie myślenie o ślubie w kontekście zabezpieczeń jest dla mnie całkowicie abstrakcyjne. Koncentruję się na tym, żeby było nam dobrze teraz. Uważam, że jakiś stopień ryzyka jest wpisany w życie. Gdy urodziłam Nadię, porzuciłam pracę w korporacji i założyłam firmę, bo chciałam więcej czasu spędzać z dzieckiem. Wszyscy pukali się w głowę, że zrezygnowałam z bezpieczeństwa, które daje etat. Choć czasy się zmieniają, każde odstępstwo od przyjętych norm jest co najmniej komentowane.

Julia: Wśród przyjaciół mamy tylko jedno małżeństwo, pobrali się kilka miesięcy temu. To było pierwsze wesele, na którym byliśmy w ogóle. Bo nawet kuzyni czy znajomi ze szkoły przeważnie żyją w wolnych związkach.

Karolina: Ze ślubem jest jak z Bożym Narodzeniem. Tak jak każdy, niezależnie od wyznania i niechęci, siada do wigilii, tak każdy prędzej czy później rozmawia o ślubie. Nie rozumiem tego, ale tak jest. Sama jakiś czas temu złapałam się na tym, że marzę o pierścionku. Przez lata nasza relacja była burzliwa. I nagle wszystko się ustabilizowało. Wtedy zaczęłam domagać się pierścionka, deklaracji, że jestem najważniejsza – tych wszystkich rzeczy, którymi przecież gardzę. On najpierw powiedział, że przecież nie chciałam i żebyśmy nie wchodzili w takie rzeczy, ale gdy przez miesiąc chodziłam podenerowana, zaproponował wreszcie, żebyśmy poszli wybrać pierścionek. Wtedy całe napięcie opadło. Uznałam, że szkoda pieniędzy i pojechaliśmy w podróż na Bałkany. Wciąż się zastanawiam, co mną wtedy kierowało. Moja znajoma mówi, że związek – po to, by mieć temperaturę – musi mieć punkty przełomowe: zaręczyny, ślub, dziecko. Myślę, że jeśli nie ma się pasji, to te etapy mogą być paliwem dla związku. My na szczęście mamy pasję.

Krzysiek: Trzy lata temu kupiłem Gosi pierścionek i w jej urodziny zaaranżowałem romantyczne oświadczyny nad Narwią. Chciałem pokazać, że jest mi dobrze w związku. Wiem, że dla kobiet to ważne. A ona, na pytanie, czy zostanie moją żoną, odparła: „Rozważę”.

Gosia: Sąsiedzi nad Narwią wciąż się dopytują, kiedy się pobierzemy. Dlatego tam często mówimy o sobie „mąż” i „żona”. Czy zostanę kiedyś żoną? Rozważam.

Ania: Moja córka Nadia zapytała niedawno, kiedy się pobierzemy. Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy, bo przecież z jej tatą też nie miałam ślubu. Wytłumaczyłam jej, że najważniejsze, by rodzina była szczęśliwa bez względu na papierki.

TEKST: Aleksandra Boćkowska

Zdjęcia: Agata Pospieszyńska

ŹRÓDŁO: magazyn ELLE