Masz dziś napięty grafik?

VANESSA FRIEDMAN Idę na pokaz Ann Demeulemeester, Paco Rabbane, Balmain, później jeszcze na Ricka Owensa i kilka mniejszych. Łącznie jeszcze siedem pokazów.

Wykonujesz rzadki zawód. Jak zostaje się krytykiem mody?

Na pewno warto interesować się nie tylko modą, ale także literaturą, filmem, teatrem, muzyką, a nawet polityką. Wielu krytyków mody zaczynało jako krytycy sztuki.

A jak było w Twoim przypadku?

Studiowałam historię na Princeton w Nowym Jorku, po studiach dostałam staż w kancelarii adwokackiej. Dopiero potem zaczęłam pracować w gazetach, gdzie na początku zajmowałam się właśnie kulturą. Najpierw w Vanity Fair, później w New Yorkerze, gdzie miałam rubrykę „Historie, o których mówi miasto”. Następnie był amerykański Vogue, ELLE, a potem jeszcze InStyle w Londynie. Tam mieszkałam przez pięć lat, a jak wróciłam do Stanów dostałam pracę jako krytyk mody w Financial Times.

Projektanci boją się ciebie?

Wydaje mi się, że nikt nie lubi być krytykowany, ale nie sądzę, żeby się mnie bali. Większość projektantów wie, że moje recenzje są szczere. Czasami są bardzo pozytywne, czasami nie aż tak, ale nie pogrywam z nikim, zawsze piszę to, co myślę.

Trudniej jest napisać pozytywną czy negatywną recenzję?

Pisanie recenzji jest trudne i kropka. Przede wszystkim dlatego, że trzeba być bardzo precyzyjnym w dobieraniu argumentów do swoich sądów. Nie lubię krytykować ludzi, nie sprawia mi to przyjemności, często czuję się przez to źle. Wiem ile ciężkiej pracy wkładają w to, czym się zajmują, więc nie jest łatwo powiedzieć komuś: wiem, bardzo ci zależało, ale niestety nie widać efektów tej pracy, zmarnowałeś swój czas. Z drugiej strony uważam, że jeśli nie wyrazisz swojej szczerej opinii i napiszesz, że coś jest dobre, choć to nieprawda, to recenzja jest nic nie warta.

Zdarza się, że projektanci obrażają się na ciebie?

Mamy zakaz wstępu na pokazy Dolce & Gabbana, ale to przez jakiś większy konflikt między projektantami a New York Timesem. Poza tym nigdy mi się nie zdarzyło.

Na świecie jest tylko kilku liczących się krytyków mody. Kto jest twoją najpoważniejszą konkurencją?

Jest kilka osób, które uważam za bardzo dobre, a ich opinie za interesujące. To Robin Givhan z Washington Post, Suzy Menkes z Vogue’a oraz Cathy Horyn, moja poprzedniczka w New York Timesie. Jest też kilka osób ze Style.com, z których zdaniem bardzo się liczę jak Tim Blanks i Nicole Phelps.

Jakie łączą was relacje?

Większość z nas się przyjaźni. W końcu dwa razy w roku razem podróżujemy na drugą stronę świata i przez miesiąc spędzamy sporo czasu. Ale uwierz mi, że gdy spotykamy się na kawie w hotelu, nie rozmawiamy o kolekcjach, tylko o tym, jak bardzo tęsknimy za swoimi rodzinami.

Jak wygląda twój dzień pracy podczas tygodnia mody?

Śniadanie jem z otwartym komputerem, przeglądam, co się dzieje na świecie i redaguję recenzję, nad którą właśnie pracuję. Później zaczynają się pokazy, ale pomiędzy nimi w samochodzie staram się napisać jak najwięcej kolejnych tekstów. Do hotelu wracam około 21.30, a podczas kolacji (śmiech) znowu piszę recenzje. Bardzo monotonna praca (śmiech). O imprezach nie ma mowy.

A te słynne imprezy na fashion weekach?

Nie chodzę na nie. Ale kiedy jestem w Paryżu i mam wolną chwilę, uwielbiam pójść do wesołego miasteczka. Kocham wszelkiego rodzaju karuzele i kolejki.

Jak dużo czasu zajmuje ci napisanie recenzji z pokazu?

Na pewno potrzebuję więcej czasu niż mam. Zazwyczaj podsumowuję cały dzień, a nie poszczególne pokazy, czyli piszę o około sześciu pokazach na raz. Tak naprawdę presja i stres, którą odczuwam, jest nieporównywalna ze stresem osób, których prace oglądam.

Jakimi kryteriami kierujesz się oceniając kolekcję?

Oceniam to, co robili wcześniej. Jeśli jest to pokaz domu mody, spoglądam na jego historię. Zastanawiam się, czy kolekcja będzie miała wpływ na życie kobiet i czy projektant stara się zaprezentować coś ważniejszego niż ładne ubrania. Na pewno staram się nie myśleć o sobie. Myślę, czy jest kobieta, która chciałaby daną rzecz założyć, czy dana rzecz przemawia do konsumentek. Oglądanie mody na okrągło sprawia, że po jakimś czasie traci się na nią ochotę...

Zdarza ci się, że żałujesz czegoś co napisałaś?

Nie, raczej nie. Czasami po roku wracam do jakiegoś pokazu, który mi się nie podobał i zazwyczaj wciąż mi się nie podoba, ale rozumiem, dlaczego miał duży wpływ na świat mody. Zdarza się też, że kolekcja, którą uznałam za tragiczną świetnie się sprzedaje.

W NYT rok temu zastąpiłaś Cathy Horyn, legendę w świecie mody. Nie bałaś się porównań?

Nigdy nie będę Cathy. Staram się więc być sobą. Odnoszę natomiast wrażenie, co mnie zresztą cieszy, że moje recenzje w NYT są bardziej zauważalne i cieszą się większą popularnością niż te, które pisałam do Financial Times.

Na który z tygodni mody przyjeżdżasz najchętniej?

Lubię Mediolan, bo pogoda zazwyczaj jest dobra i kocham włoską kuchnię. Lubię też Paryż, bo tutaj jest najwięcej projektantów z ciekawymi pomysłami. I dobrze zaopatrzone butiki Azzedine’a Alai i Driesa Van Notena, których jestem miłośniczką.

Oglądasz kolekcje przed pokazem za kulisami?

Staram się tego nie robić. Głównie dlatego, że nie jestem w stanie obejrzeć dokładnie wszystkich kolekcji przed pokazami, a jeśli chodziłabym na backstage’e tylko niektórych projektantów to byłoby to nie fair. Poza tym jest to trochę niebezpieczne bo na pokazie ubrania wyglądają inaczej niż kiedy oglądamy je na wieszaku. Coś może bardzo podobać Ci się w showroomie, a na pokazie już nie.

Rozmawiamy dopiero na początku paryskiego tygodnia mody. Na które pokazy czekasz najbardziej?

Jestem ciekawa co pokażą Rick Owens i Alber Elbaz dla Lanvin. Myślę, że bardzo ciekawy będzie pokaz Saint Laurent, podobnie jak nowa kolekcja Nicolasa Ghesquiere’a dla Vuittona i Rafa Simonsa dla Diora. Na pewno warto też zobaczyć co zaporponuje Guillaume Henry, nowy dyrektor kreatywny domu mody Nina Ricci.

Ja jestem fanem talentu J.W. Andersona. Co o nim myślisz?

Myślę, że jest bardzo bystrym i sprytnym projektantem. Świetnie radzi sobie z rozwojem własnej marki i pracą dla Loewe. Potrafi znaleźć w tym harmonię. Poza tym robi to w niezwykle efektywny i pozytywny sposób. Jestem pod dużym wrażeniem jego pracy.

Uważasz, że projektant powinien być bystry?

Wydaje mi się, że w każdym zawodzie trzeba być zarówno inteligentnym, jak i sprytnym, żeby daleko zajść.

Ostatnio obserwujemy ciągłe zmiany kadrowe w domach mody. Czym jest to spowodowane?

Branża modowa ewoluuje, już nie jest tak jak kiedyś. Przecież Karl Lagerfeld świętował ostatnio swoje pięćdziesięciolecie w Fendi. To absolutny rekord. Teraz projektanci są częścią wielkiej biznesowej machiny, projektowanie traktują jak każdą inną pracę, a przecież pracę zawsze można zmienić na inną.

Ale mam wrażenie, że te zmiany następują coraz szybciej.

Czasami jest to kwestia tego, że znalezienie odpowiedniego projektanta wymaga czasu. Tak było np. w przypadku Givenchy. Przez prawie piętnaście lat nie mogli znaleźć odpowiedniej osoby, non stop zmieniali się projektanci. A teraz jest Riccardo Tisci. Pracuje od dziesięciu lat i świetnie sobie radzi. To kwestia dopasowania.

Czy Jeremy Scott na stanowisko dyrektora kreatywnego Moschino to twoim zdaniem dobre dopasowanie?

Nie jestem fanką tego typu mody. W swoich projektach wykorzystuje najbardziej niechlubne aspekty naszej kultury, rzeczy których nie powinniśmy popierać ani promować. Ale to, co robi, robi świetnie. O tym właśnie mówiłam wcześniej, że jeśli coś mi się nie podoba, to nie oznacza, że nie odniesie wielkiego, komercyjnego sukcesu.

Niektórych projektantów chyba trudno jest zastąpić. Mam na myśli na przykład Oscara de la Rentę.

Rzeczywiście, to niezwykle trudna sytuacja. Ale myślę, że wybór Petera Coppinga na jego następcę jest dobry. W swojej pierwszej kolekcji potraktował to, co odziedziczył z należytym szacunkiem. Miejmy nadzieję, że za sezon lub dwa będzie mógł pokazać więcej siebie w tych kolekcjach.

Uważasz, że istotne jest, aby projektanci czerpali z archiwów, z historii marki?

Kiedy projektant właśnie zmarł i wszyscy na około są pogrążeni w żałobie – tak. Natomiast kiedy założyciel domu mody nie żyje od dawna, wtedy najważniejsze jest zrozumienie idei przyświecającej marce np. może to być innowacja, funkcjonalność albo walka o prawa kobiet, może to przybierać wiele różnych form, w zależności od tego w jakim okresie się znajdujemy. Nie chodzi o to, że projektant ma stworzyć trapezowy płaszcz, identyczny jak ten ze zbiorów archiwalnych, ale musi rozumieć, co ten płaszcz znaczy w historii marki. Ważne jest, żeby to było ciekawe, tak jak było w przypadku Diora. Wtedy kiedy Dior stworzył „New Look”, to było szalone, radykalne, rewolucyjne, a dla wielu osób nawet obraźliwe – taka była wtedy polityka marki. Uważam więc, że ważne jest, aby nowy projektant to rozumiał, miał rozwiniętą wrażliwość emocjonalną. Nad tym powinien zastanawiać się każdy projektant, który przejmuje stery w jakimś domu mody.

Kogo najbardziej brakuje ci w modzie?

Myślę, że Helmuta Langa. Chociaż z drugiej strony, to wspaniałe, że podjął decyzję o odejściu, a później postanowił zostać rzeźbiarzem. Dla niego to dobrze.

Rozmawiał Marcin Świderek