Patrycja Gardygajło: mała księżniczka, fot. Marcin Kempski 

Jak sobie z tym radziłaś, żeby nie brać takich sytuacji do siebie? 
Nie radziłam sobie, brałam je do siebie. To całkiem normalne, że na poczatku szukasz winy w sobie. Ale z czasem, kiedy takie rzeczy się powtarzają, zaczynasz rozumieć, że nie chodzi o ciebie. Zwłaszcza że innym dziewczynom też się to zdarza. Trzeba być pewnym siebie i iść dalej. Nie zastanawiać się dlaczego, bo nie ma w tym większej logiki ani nie ma się na to wpływu.

Rozmawiałyśmy o nazwisku. A Twoja oryginalna uroda pomaga Ci czy utrudnia pracę na świecie?
Jestem dość wyrazista, więc bardziej pomaga. Urodę odziedziczyłam po mamie, jesteśmy bardzo do siebie podobne. Po tacie mam jasną karnację i niebieskie oczy. Kiedy zaczynałam, mając 15 lat, byłam za niska i musiałam trochę schudnąć. Nigdy na przykład nie byłam w Japonii, dokąd jeździ większość początkujących modelek – usłyszałam, że jestem na ten rynek za bardzo kobieca, za mocna.

Ale teraz masz 23 lata i świat u stóp. Jak zaczynałaś?
Pierwsze kroki w modelingu stawiałam dawno, osiem lat temu. Przed maturą zrobiłam sobie przerwę. Potem, postanowiłam już iść na studia. Uznałam, że modeling to nie jest moja bajka. Ale to wynikało też z tego, że mi się nie udawało, nie miałam większych sukcesów. Nie byłam też wtedy gotowa, żeby naprawdę zaangażować się w tę pracę. Wyjeżdżałam robić sesje tylko w wakacje i ferie. Szkoła była ważniejsza.

Za gruba, za niska, szkoła ważniejsza. Po co w ogóle chciałaś zostać modelką?
Chciałam spróbować, czyli raczej z ciekawości. To były wakacje, nudziłam się, wysłałam zgłoszenie do agencji, odezwali się i wybraliśmy się z tatą do Warszawy. Pamiętam, że nie mogliśmy trafić na ulicę Burakowską, gdzie mieści się agencja. Nie znaliśmy Warszawy. Pół dnia jechaliśmy pociągiem. Myślałam, że dadzą mi do wypełnienia ankietę i zrobią zdjęcie, a dostałam od razu umowę. Spodobałam się. Ale tata był nieufny, mama była trochę bardziej otwarta. W końcu się zgodzili.

Pamiętasz swoją pierwszą pracę?
Moja pierwsza sesja była do ELLE, to była sesja urodowa z Marcinem Tyszką. 2005 rok. Do dziś mam ten egzemplarz. Byłam bardzo podekscytowana. Pamiętam, jak wypytywałam w kioskach o szóstej rano, czy można dostać nowe ELLE.

Przed maturą zrobiłaś sobie przerwę w modelingu. Kiedy podjęłaś decyzję, że na dobre wracasz do zawodu?
Chyba dopiero całkiem niedawno. Moja kariera zaczęła się rozkręcać dwa lata temu.

Pierwszy sukces światowy?
Kampania okularów Jil Sander.

To prawda, że chodziłaś sześć razy na pokazach Chanel?
Chyba tak, nie liczyłam. Może osiem? Był taki moment, że byłam jedyną Polką na pokazach Chanel.

Podobno, żeby znaleźć się na pokazie Chanel, trzeba przejść cały rytuał?
Najpierw przychodzi się na wstępny casting. Dostałam od agencji instrukcję, jak się zachowywać, bo w Chanel panuje prawdziwie francuska elegancja. Nawet jeśli siedzę w korytarzu i nikt mnie nie widzi, muszę siedzieć pięknie wyprostowana i gotowa, bo nigdy nie wiadomo, kto zaraz przejdzie. Więc żadnego swobodnego, wygodnego siedzenia, absolutnie nie na podłodze – nawet jeśli jesteś zmęczona po innych castingach. Buty na obcasie najlepiej włożyć już 100 metrów przez budynkiem. Najpierw mnie mierzą, zadają kilka pytań. Karl lubi Polki.

Patrycja Gardygajło: Mała księżniczka - Czytaj dalej >>