CHRISTOPHER BAILEY Ma 45 lat. Ukończył Królewską Akademię Sztuk Pięknych w Londynie. Zanim w 2001 roku trafił do Burberry, pracował dla Donny Karan i Gucci. W 2009 roku z funkcji projektanta awansowano go na dyrektora generalnego firmy, a pięć lat później na prezesa całej marki.

Świat mody jest jak gra komputerowa. Jej zasady są proste, choć brutalne. Zamiast żołnierzy są projektanci, którzy muszą walczyć: z konkurencją, z szefami, o wyniki sprzedaży, o dobre recenzje. Tyle że zamiast kilku mają jedno życie. Średnia wytrzymałość większości zawodników to w ostatnim czasie kilka sezonów. Raf Simons, Alber Elbaz, Hedi Slimane byli w tej rozgrywce liderami, wskakiwali na coraz wyższy poziom, ale i oni odpadli z gry. W ich miejsce pojawili się nowi. Przywódcą grupy Saint Laurent został Anthony Vaccarello, Balenciagi – Demna Gvasalia, a Lanvin –Bouchra Jarrar. Nowe, młode pokolenie ma walczyć nie tyle igłą i nitką, ile za pomocą kreatywności, smykałki do marketingu, zmysłu do sprzedaży i umiejętności poruszania się w świecie mediów społecznościowych. Za wzór może im służyć Christopher Bailey, który od 15 lat pozostaje liderem w drużynie Burberry. W tym czasie prześcignął konkurentów, wykazał się myśleniem perspektywicznym i do perfekcji opanował narzędzia, które ułatwiają mu przetrwanie. Bo świat mody to dziś nie gra zręcznościowa, tylko strategiczna. 

OD KRAWCA DO CEO 

Już od jakiegoś czasu toczy się dyskusja o roli projektantów, o tym, że mają za mało swobody twórczej, za mało władzy i kontroli w domach mody. Te głosy nasiliły się po odejściu Rafa Simonsa z Diora oraz – ostatnio – Hedi Slimane’a z Saint Laurent. Obaj pracowali w markach należących do dużych modowych konglomeratów, jak LVMH (Dior) i Kering (Saint Laurent). Obaj narzekali, że nie mają wpływu na takie dziedziny jak kampanie urodowe czy wybór ambasadorek domu
mody. Tłumaczyli, ze bycie odpowiedzialnym jedynie za kolekcje to za mało, aby skutecznie prowadzić dom mody i tworzyć spójną strategię marki. 

Podobne dylematy mieli Alexander Wang czy Elbaz. Wszystkim zabrakło tego, co ma w Burberry Christopher Bailey. To idealny przykład projektanta, który umiejętnie sprawuje pieczę nad aspektem kreatywnym i biznesem. A do tego jak mało który kreator systematycznie awansował w obrębie firmy. Swoją przygodę z Burberry zaczął w 2001 roku jako szef studia projektowego. Obejmując to stanowisko, miał zaledwie 29 lat, ale nie przeszkadzało to szefom marki, którzy wierzyli, że to właśnie on postawi na nogi dom mody będący na skraju bankructwa. Tak właśnie się stało, i to w ciągu zaledwie kilku sezonów. W 2009 roku mianowano go dyrektorem generalnym całej marki, a gdy pięć lat później pani prezes odeszła do Apple’a, to on zajął jej pozycję. „Byłem młody, byłem gejem, byłem z artystycznego świata, dlatego wiele osób dziwił ten awans. Ale jest przecież wiele osób, które szefują dużym firmom, są superinspirujące, a na pierwszy rzut oka nie pasują do stanowiska, które sprawują” – komentował w jednym z wywiadów. Same za siebie mówią jednak liczby. W ciągu 15 lat pracy Bailey sprawił, że wartość Burberry wzrosła sześciokrotnie – z 1,7 miliarda dolarów w 2001 roku do prawie 12 miliardów obecnie. Dom mody zatrudnia 11 tysięcy ludzi na całym świecie i jest wymieniany jako jedna z najbardziej wpływowych brytyjskich firm obok takich marek jak Unilever, Johnnie Walker, BBC czy HSBC. 

Blake Lively u boku Christophera Bailey fot. East News