Terry Richardson po każdej sesji prosi gościa, żeby został dłużej i zapozował też do kilku bardziej naturalnych ujęć. Wspólny mianownik tych zdjęć to białe tło studia, bogata mimika modelek i modeli, lekko prowokujące pozy i nieodłączny gadżet - oprawki mistrza. Edycja z Carą Delevingne jest wyjątkowa - modelka i fotograf świetnie się rozumieją.

Podobnie jak Richardson, Cara ma dystans do sztywnego piękna fotografii mody. Jej ulubione środki wyrazu to głupie minki (u Richardsona robi zeza... jednym okiem) i prowokacyjne spojrzenia w stylu współczesnej lolitki. Zdjęcia Cary to jeden z bardziej udanych epizodów w historii bloga fotografa. Jak uważacie, czy zastąpi Lindsay Wixson, dawną muzę Terry'ego?