Wywiad ELLE z Magdaleną Cielecką, fot. Mateusz Stankiewicz/AFPhoto

ELLE Magdalena Cielecka gra Natalię, 40-letnią singielkę, która ,,czuje się stygmatyzowana przez otoczenie, gdyż nie założyła rodziny”, tymi słowami stacja reklamowała Pani rolę.

M. C. Oczywiście widzę w tej postaci podobieństwa do siebie. Tą rolą coś ważnego w sobie przepracowałam. Nie chcę nazywać tego terapią, ale dowiedziałam się czegoś o sobie. Zderzyć się ze swoimi lękami, klęskami to niesamowite.

ELLE Czego się Pani wtedy dowiedziała?

M. C. Dużo myślałam o rodzicach. O sprawach niewypowiedzianych. Mój ojciec nie żyje, pewnych rzeczy już z nim nie załatwię. Śni mi się czasami. Mam wtedy dojmujące poczucie, że wiem, co mam zrobić, jakby dawał mi jakąś wskazówkę. Kiwa głową. Uspokaja mnie. Grając w „Bez tajemnic”, uświadomiłam sobie, że póki rodzice żyją, trzeba mówić im o swoich odczuciach, nawet niezadowoleniu. Moje pokolenie wyjechało z rodzinnych domów i się od nich odcięło. Bo nie chcieliśmy mieć nic wspólnego „z tą zapyziałą Polską”. A to pułapka, bo bywa, że to odcięcie krwawi. Dopiero jako dorosła kobieta zrozumiałam pewne decyzje rodziców, które wcześniej negowałam. A za tym poszło wybaczenie.

ELLE Pani chyba miała wspierających rodziców? Ma Pani poczucie, że cokolwiek Pani zrobi, rodzice to zaakceptują? Czuje się Pani czasem bezkarna?

M. C. Tak, wyniosłam z domu poczucie wiary w swoje możliwości, ale są sytuacje, w których w siebie nie wierzę i mam poczucie bycia gorszą. Choćby to, że się urodziłam w tym kraju, w takim, a nie innym czasie, w warunkach, które nie dawały pełnego komfortu do rozwoju. Bezkarna się nie czuję, ale nie boję się popełniać błędów. To dotyczy zawodu, związków czy choćby ubrań, które na siebie wkładam, a ktoś może je krytycznie oceni.

ELLE Akurat ubrania zawsze ma Pani świetne. Niby klasyka, ale z domieszką awangardy.

M. C. Miło mi to słyszeć, bo się ubieram sama. Panie bywające na imprezach pytają czasem, w co jestem ubrana. Odpowiadam: „No, w spodnie, bluzkę...”. Bo zazwyczaj nie jest to nic markowego. Oczywiście czasem na wielkie wyjście mam coś od projektanta. Dziś idę na premierę i nie wiem, w co się ubiorę. Nie mam pojęcia, jaki będę miała nastrój ani jaka będzie pogoda. Stanę o 18 przed szafą i zdecyduję. Ubranie ma wyrażać mój gust, a nie upodobania stylistki. I ma mi być w nim wygodnie. W styczniu idę na bankiet w kozakach, a nie w sandałkach z odkrytymi palcami. A jeśli według kogoś popełnię błąd? Tym lepiej. Błąd jest kreatywny. Na nieznanym terytorium zaczynamy kombinować inaczej niż zwykle.

ELLE A ,,kreatywne” błędy w Pani życiu?

M. C. To zwykle rzeczy, których się bałam. Przed laty z ówczesnym chłopakiem odbyłam podróż. To miała być niespodzianka, w Moskwie wsiedliśmy do pociągu. Wtedy zorientowałam się, że jedziemy przez Ułan Bator do Pekinu. Wagony były całe wypakowane towarem, również żywym. Brud, syf. Rozpłakałam się. Powiedziałam, że wysiadam. Drzwi się zamknęły. Najbliższa stacja była dopiero następnego dnia. I okazało się, że to najpiękniejsza podróż mojego życia. Podobnie było z pływaniem. Bałam się wody. Sytuacja na planie filmu zmusiła mnie, by się z tym lękiem skonfrontować.