Maria Żuk i Siergiej Popow, fot. Aldona Karczmarczyk

"Rozmowy w tańcu"

Maria Żuk i Siergiej Popow, tancerze

Mój facet występuje na scenie w „Tristanie” – Maria siedzi na widowni Teatru Wielkiego. – Uwielbiam patrzeć, jak tańczy. Tylko czasami bywam zazdrosna, gdy widzę go w tańcu z inną kobietą – tłumaczy Masza. Na co dzień soliści Teatru Wielkiego, Maria Żuk i Siergiej Popow rzadko występują osobno.

Trzy lata temu. Próba. Ona gwiazda „Jeziora łabędziego” i „Dziadka do orzechów”, od dwóch lat w Warszawie. Wcześniej był rodzinny Krasnodar, po drodze Lublin. On od niedawna w Polsce, mówią o nim „baletmistrz z Petersburga”, tańczył tam w Teatrze Maryjskim. Ma za sobą role Romea i książąt w „Śpiącej królewnie” i „Dziadku do orzechów”. – Cześć, będziemy razem tańczyć – powiedziała do mnie na korytarzu. Co miałem zrobić, zgodziłem się – śmieje się Sierioża. To była „Bajadera” Ludwiga A. Minkusa. On nie jest w jej typie: blondyn, delikatny. A jednak: wystarczy, że tańczą miłosny duet w pierwszym akcie. Kończy się spektakl, zaczynają wspólne spacery, kolacje i randki w… lokalnym sklepie spożywczym. – Mieszkaliśmy sto metrów od teatru. Na tej samej ulicy – Moliera, w mieszkaniach teatru. Ona pod ósemką, ja pod dwójką – opowiada Siergiej. Cieszą ich proste przyjemności: wspólnie przygotowują kolację, rozmawiają po rosyjsku, wtrącając polskie słowa. Razem oglądają telewizję. Ona czyta książki, on maluje. W weekendy robią sobie wycieczki po Polsce. Siergiej co roku wraca do Petersburga. W rodzinnym mieście zachwyca go nawet wilgotny zapach petersburskiego błota. Ciężko mu wsiąść w powrotny samolot. Masza tęskni za rodziną, ale nie za robotniczym Krasnodarem. – Ludzie się tam nie uśmiechają. To miasto bez perspektyw, możliwości zdobycia dobrej pracy – tłumaczy.

Od półtora roku mieszkają razem, blisko Łazienek. Podczas przeprowadzki obiecują sobie, że tradycja spacerów zostanie. Została. W ich związku panuje niezwykła symbioza. Osiem godzin pracują razem i nie chcą od siebie odpocząć. – Po raz pierwszy spotkałem kogoś, z kim chcę być cały czas. Wcześniej nie wytrzymywałem w tak intensywnej relacji nawet tygodnia – mówi Siergiej. – A ja miałam problem, bo niewielu z moich byłych rozumiało, że balet to moje życie. „Hobby, kaprys”, mówili z lekceważeniem – wspomina Masza. Dla niego to oczywiste, że balet to numer jeden w życiu. Gdy przed premierą Masza bierze kostium baletowy do domu, on ćwiczy z nią piruety na dywanie, a potem ogląda filmiki, które nagrali telefonem na próbach. Analizuje. – W kółko oglądamy każdy ruch, ułożenie rąk, aż nic nie wychodzi – tłumaczy Sierioża. Walczą o doskonałość, ale nie konkurują z sobą.

Gdy nie układa się na scenie, życie osobiste wisi na włosku. Pierwszy kryzys w ich związku? Tak, z winy baletu. Trzy lata temu. Podczas inscenizacji „Chopina” on łamie nogę na scenie. Martwi się o karierę, chce być sam. – Nasz związek skończył się równie szybko, jak się zaczął – wspomina Masza. Nie widzą się przez całe wakacje, jadą do rodzinnych miast. Rozpoczyna się nowy sezon w teatrze. – Jedziemy ze spektaklem do Poznania. Zachwycił mnie tym, jak tańczył. Ale nie na scenie, tylko ze mną, w klubie! – mówi Masza. Wracają do siebie. Na poważnie. Spędzają z sobą każdą chwilę. Tylko garderoby w teatrze mamy na innych piętrach. – Jesteśmy już o siebie spokojni – mówi Sierioża. – Romantyczne uniesienia przeżywamy na scenie. Ja gram księżniczki, on walecznych rycerzy. Teraz w „Dziadku do orzechów” jestem Klarą, on Księciem. Adrenalina nam skacze – mówi Masza. Mówią, że para baletmistrzów przypomina związek współuzależnionych. Od wielkich emocji na scenie, dążenia do perfekcji, dyscypliny. – Jak coś nie wychodzi w tańcu, czasem myślę, że to jej wina, a ona, że to przeze mnie. Tego jednak nigdy sobie nie mówimy – śmieje się Sierioża. – Zdarza się, że za kulisami na siebie krzyczymy. Kiedy jednak zaczynamy tańczyć, nagle czuję, że on jest częścią mnie – dodaje Masza. Co będzie dalej? Jeśli będą mieli dzieci, Sierioża chciałby wychować je na tancerzy. – Zamęczyłbyś je! Codziennie rzucałbyś komendę: rozciągaj się! – żartuje Masza. A on przekonuje, że warto ciężko pracować, by któregoś dnia bezbłędnie wykonać solówkę Czarnego Łabędzia.