Znam dziesiątki kobiet, które cierpią po zjedzeniu kawałeczka tortu, prześladuje je myśl o kilku zbędnych kilogramach i zaokrąglonym brzuchu. Różni je charakter, kolor włosów, styl życia i łączy jedno: są wiecznie niezadowolone ze swojej figury. Do czego to prowadzi? Do katowania swoich kubków smakowych tym, czego wcale nie chcą jeść, do niekończących się efektów jo-jo i do narastającej frustracji. Wiosną następuje erupcja nienawiści do swoich krągłości. Presję odchudzania aż czuć w powietrzu. Żegnamy słodycze, kupujemy blendery, zaczytujemy się w dietetycznych poradnikach, polujemy na buty do biegania. Tony postanowień i jedno założenie: pięć kilo mniej w tydzień. Jakby nagle pierwsze promienie słońca rzuciły cień na wszystkie mankamenty naszej sylwetki. Dieta Atkinsa, alkaliczna, według grupy krwi, 5:2, a może bezglutenowa? Którą wybrać? Która jest skuteczniejsza? Która da szybsze efekty?

Nie nadążam z odpowiedzią, że nie ma diety cud. Nie ma idealnej diety dobrej dla każdego. Każda z nas prowadzi inny tryb życia, ma inny metabolizm, inne zapotrzebowanie na kalorie. Dobra dieta to na pewno nie głodówka, która osłabia organizm, pozbawia nas wody, magazynuje tłuszcz, rozregulowuje metabolizm i kończy się tym, że za każdym kolejnym razem coraz trudniej jest nam schudnąć nawet trzy kilogramy. Może wyeliminować gluten? To teraz w modzie. I ma sens, jeśli jesteś naprawdę na niego uczulona. Ja, zamiast brać udział w kolejnym wiosennym maratonie dietetycznym, kto szybciej straci więcej kilogramów, a wraz z nimi więcej kompleksów, zaczęłam bardziej słuchać swojego ciała. Co lubi, po czym się źle czuje, czego nie toleruje. Odkryłam, że żadna dieta nie zrobi ze mnie Anji Rubik ani Gisele Bündchen. I że moje uda są grube tylko w mojej głowie, bo wszyscy wokół uważają, że są już trochę za chude. Kończę z dietami. Nie są mi potrzebne. Nie przejmuję się zbędnymi kilogramami, pod warunkiem, że naprawdę są zbędne.


Tekst Marta Rudowicz, szefowa działu urody ELLE