Pierwsze słowo, jakie wypowiedziała moja młodsza córka, brzmiało „tata”, nie „mama”. Kiedy stłukła sobie kolano, pobiegła do ojca, nie do mnie, żeby się przytulić. Miała dziesięć miesięcy, a jej siostra trzy lata, gdy wyjechałam na rok na stypendium na Harvardzie, zostawiając je pod opieką ojca. Do tej pory widzę, jak mnie żegnają. Obie przy oknie, Elena w piżamce w paski, a Mali w pomarańczowym dresie. Miały buzie przyklejone do szyby i przesyłały mi buziaki. Zrobiłam coś,
co mnóstwo mężczyzn robi praktycznie codziennie: wojskowi, korespondenci, pracownicy platform wiertniczych. Przyjęłam ofertę pracy i przez jakiś czas miałam żyć z dala od rodziny. Jednak kobiety, które się na to decydują, nadal stanowią mniejszość. Jeszcze mniej facetów jest gotowych samodzielnie zająć się dziećmi. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Nie będę opowiadała im bajek na dobranoc, nie zobaczę pierwszych kroków młodszej córki, nie będzie mnie na ich urodzinach. Będę prowadzić życie rodzinne na Skypie. Wiedziałam, że będę miała poczucie winy. („Mama, mama, mama” – powtarzałam córkom tysiące razy, mając nadzieję, że w końcu powtórzą. A one jak na złość mówiły „tata”). Jednak nie byłam przygotowana na to, jak bardzo w ciągu pół roku zmieni się w naszym domu podział ról. Kiedy wróciłam do domu, musiałam zapytać męża, gdzie są mokre chusteczki dla małej, a on musiał mi przypomnieć, żebym zostawiła zapalone światło w pokoju starszej córki. Zobaczyłam, że świetnie sobie radzi z zostawianiem wiadomości opiekunce, a zrobienie zakupów na cały tydzień przez internet zajmuje mu dziesięć minut. Możemy to nazwać zamianą ról. On czuje się znacznie bardziej odpowiedzialny, a ja – wolna. Zamieniając się rolami, bardziej się do siebie zbliżyliśmy i staliśmy się podobni.

Poza urlopem macierzyńskim zawsze pracowałam. Ale byłam przekonana, że skoro to ja urodziłam swoje dzieci, będę miała z nimi znacznie bliższą relację niż mój mąż, jakkolwiek opiekuńczy i zawsze obecny. Z przyjaciółkami opowiadałyśmy sobie różne zabawne historie o tym, jak jesteśmy nieporównywalnie lepsze w usypianiu dzieci, jak ich ojcowie zapominają posmarować im pupę albo za każdym razem kupują nie te płatki, co powinni. My wiemy, jakie szczepionki muszą mieć nasze dzieci, ekscytujemy się pierwszymi ząbkami, a przede wszystkim jesteśmy mistrzyniami w dawaniu dokładnych instrukcji w każdej dziedzinie.

Przez ostatnie 11 miesięcy to mój mąż zajmował się tym wszystkim. To on robił śniadania, wychodził z pracy w połowie ważnego spotkania, żeby lecieć do szpitala, bo nasza córeczka coś sobie zrobiła. Kiedy obie dziewczynki miały grypę, był przy nich przez całą noc, a rano poszedł do pracy. „Nigdy nie widziałem go tak zmęczonego” – powiedział potem mój teść.