Antyfeministka, alkoholiczka, pozerka - to tylko niektóre z oskarżeń, jakie padały pod adresemLany Del Rey od 2011 roku, kiedy świat usłyszał o niej dzięki piosece "Video Games". Oberwało jej się także za teledysk, który jak twierdzi – sama wrzuciła do sieci. Choć utrzymany w estetyce DIY (do it yourself), klip jest dopracowany w najmniejszym szczególe. Tak jak sama Lana, o której często się mówi, że jest idealnie wykreowanym produktem i artystyczną wydmuszką. Mimo to pozostaje drugą najczęściej odtwarzaną artystką w serwisie Spotify, jej debiutancki album „Born to Die” rozszedł się w nakładzie siedmiu milionów egzemplarzy, a wspomniany wideoklip od dnia premiery został wyświetlony na YouTube ponad 163 miliony razy. Wciąż głośno jest też o samej Lanie – regularnie dostarcza swoim fanom i mediom kolejnych kontrowersji.

NIEDZISIEJSZA GWIAZDA

Przez krytyków ochrzczona „gangsta Nancy Sinatra”, Lana dobrze wie, jak zrobić wokół siebie szum. Na początku kariery chętnie opowiadała o tym, jak mieszkała w przyczepie kempingowej i często nie było jej stać nawet na płatki śniada- niowe. Szybko okazało się jednak, że ma dużą skłonność do koloryzowania rzeczywistości. Biorąc pod uwagę fakt, że jej ojciec jest pośrednikiem nieruchomości i właścicielem domen internetowych, raczej wątpliwe, by jego ukochana córeczka Lizzie faktycznie przymierała głodem. Tak naprawdę Lana nazywa się Elizabeth Woolridge Grant i pochodzi z Lake Placid w stanie Nowy Jork. Choć ma tylko 32 lata, od współczesnych idoli zawsze bliższe były jej ikony kina z lat 50. i 60. To na nich w dużej mierze wzoruje też swój image, oparty na powłóczystych sukniach vintage, kreacjach w stylu starego Hollywoodu i retromakijażu z nieodłącznym „kocim” okiem, obrysowanym eye-linerem. Wyrazem fascynacji artystki amerykańską kulturą jest również jej pseudonim artystyczny, który stanowi połączenie imienia hollywoodzkiej gwiazdy Lany Turner i nazwy forda Del Rey. Wśród swoich inspiracji wymienia też należących do „klubu 27” artystów, którzy popełnili samobójstwo w wieku 27 lat: Amy Winehouse i Kurta Cobaina. W jednym z wywia- dów wyznała, że chciałaby pójść w ich ślady i już nie żyć, czym mocno naraziła się córce Cobaina. Frances Bean odpowiedziała jej, że nie ma nic romantycznego w samobójstwach młodych muzyków. I choć Lana tłumaczyła potem, że nie chciała gloryfikować odbierania sobie życia, to jej fascynacja śmiercią i mroczną stroną ludz- kiej natury jest widoczna na każdym kroku: od jej wy- powiedzi po teksty piosenek (ich główne tematy to mor- derstwo, nieszczęśliwa miłość, depresja) i teledyski. W tych ostatnich przewijają się kryminalne historie, np. potyczki gangów i strzelaniny, motywy religijne (w klipie do „Tropico” wciela się w biblijną Ewę) i różne symbole z amerykańską flagą na czele. – Nie mówiłam swoją muzyką wprost, że jestem nieszczęśliwa, że się miotam, ale może ludzie to wychwycili i uznali, że skoro tak, po- winnam się jakoś uwiarygodnić – mówi w wywiadzie dla brytyjskiego ELLE. I nie rzuca słów na wiatr. Jak mało która artystka Lana potrafi grać swoim wizerunkiem. Nieważne, czy jest striptizerką w klubie nocnym, czy słodką lolitką, w oczach zawsze ma smutek i melancholię. Jej mroczno-nostalgiczny image docenił również świat mody. Wystąpiła m.in. w kampanii H&M. Na czerwony dywan chętnie wybiera takie kreacje, jak Saint Laurent, Versace, Monique Lhuillier, a ostatnio Gucci. Inspirowane vintage, eteryczne, baśniowe kreacje Alessandro Michele są jak stworzone dla niej. Była nawet gościem specjalnym na premierze jego nowych perfum.

PO PROSTU SZCZĘŚCIE

Teraz Lana powraca z nową płytą „Lust for Life”, na której gościnnie wystąpili m.in. The Weeknd, A$AP Rocky, Playboi Carti, Stevie Nicks i Sean Ono Lennon. Praca nad nią zajęła jej 15 miesięcy. To też jej najbardziej społecznie zaangażowany album. Znalazła się na nim piosenka „God Bless America”, którą napisała przed marszami kobiet przeciwko polityce Donalda Trumpa. – Przeczuwałam, że do nich dojdzie. Uświadomiłam sobie, że mnóstwo kobiet domagało się głośno wsparcia w obawie, że niektóre planowane ustawy mogą im zaszkodzić – mówi w brytyjskim ELLE. Przyznaje też, że po przeprowadzce do Los Angeles zaczyna czuć się tam jak w domu, dzięki czemu wreszcie jest szczęśliwa. W wolnym czasie uwielbia pływać w oceanie. – Zapuszczam korzenie, poznaję mnóstwo nowych znajomych, więc czuję się trochę bardziej osiadła. Staram się nie robić niczego, co nie przyniesie mi radości. Choćby był to koncert, ale w miejscu, które mi nie odpowiada. To takie proste. Masz szczęście, jeśli cieszysz się zdrowiem i energią, bo trzeba jej wiele, by być odpowiedzialnym człowiekiem wobec siebie i innych. Wszystko jest kwestią równowagi.