Jej pierwszy album „Born to Die” sprzedał się w siedmiu milionach egzemplarzy. Potem na dwa lata słuch o niej zaginął. Przypomniała o sobie, śpiewając na weselu Kim Kardashian i Kanye Westa. Niecały miesiąc później ukazała się jej nowa płyta. Przypadek czy sprytny chwyt marketingowy? Na razie album „Ultraviolence” zbiera mieszane recenzje. Najpierw Lana została skrytykowana za tytuł, który wielu odczytało jako pochwałę przemocy domowej. Jakby tego było mało, ogłosiła, że chciałaby umrzeć młodo jak jej idol Kurt Cobain. Kim jest dziewczyna, która drażni, prowokuje i intryguje fanów i hejterów na całym świecie?

Dlaczego zatytułowałaś płytę „Ultraviolence”?
LANA DEL REY Opozycja słowa „ultra”, które kojarzy się z czymś luksusowym, z „violence” (przemoc) dobrze oddaje jej charakter. Z jednej strony chaotyczny, z drugiej wyrafinowany, melodyjny. Poza tym „Utraviolence” dobrze obrazuje to, jak się wtedy czułam. W życiu pry- watnym układało mi się świetnie, byłam zakochana. Zawodowo było gorzej. Z każdej strony spotykała mnie ostra krytyka.

Ale zdaje się, że smutek Cię inspiruje?
Bardziej melancholia. Miałam dużo problemów osobistych. Mam wielką rodzinę, która jest wspaniała, ale nasze relacje bywają trudne. Jestem odpowiedzialna za brata i siostrę, którzy mieszkają ze mną. Czasami trudno pogodzić świat show-biznesu i rodzinny.

Masz też za sobą problemy z alkoholem?
Nie przesadzajmy. Piję prawie od urodzenia. W mojej rodzinie wszyscy tak robią, i to od kilku pokoleń. Picie whisky mam w genach! Tak jak bycie trochę szaloną.

Jak radzisz sobie z krytyką na swój temat?
Czuję się zawiedziona. Kiedy artysta wydaje album, zakłada, że albo przejdzie on niezauważony, albo zostanie doceniony. Nie sądziłam, że dużo ludzi będzie o nim mówiło tak negatywnie.

Krytykują Cię głównie mężczyźni?
Nie, sporo krytycznych głosów dostaję od dziennikarek. Najdziwniejsze jest to, że artykuły opisują reakcje innych krytyków niż same piosenki.

Może to dlatego, że uwielbiasz bawić się stereotypami?
Dokładnie! W jednym z wywiadów padło pytanie: „Dlaczego powołujesz się na Marilyn Monroe czy Elvisa? Przecież to strasznie stereotypowe!”. Ale dobrze o tym wiedziałam. To moje ikony, czytałam wiele ich biografii, czuję z nimi niemal intymny związek.

Twój styl się zmienił, jest teraz bardziej rockowy.
Krytykowano mnie za to, że jestem w 100 proc. wyprodukowana, podczas gdy nie byłam bardziej „zrobiona” od zwykłej dziewczyny na ulicy. Myślałam, że gdy pokażę się w naturalniejszej wersji – taka, jaka jestem na co dzień – zamieszanie ucichnie. Ale wygląda na to, że zawsze, gdy chcę spowodować jakąś reakcję, efekt jest odwrotny.

Rozmawiała Florence Tredez