Susan Sarandon, Geena Davis i Salma Hayek zawitały w tym roku na Riwierę Francuską nie z powodu premier. Jodie Foster przyjechała do Cannes nie tylko dlatego, że pokazywała poza konkursem „Zakładnika z Wall Street” w swojej reżyserii. Uwielbiana przez Francuzów Juliette Binoche również miała powody, by pojawić się na festiwalu niezależnie od udziału w konkursowej produkcji Brunona Dumonta „Ma loute”. 

Choć aktorki były widoczne na czerwonym dywanie, przyznały, że decydujące okazało się zaproszenie na cykl spotkań pt. „Women in Motion”. Założenie tej inicjatywy jest proste: doceniać, nagradzać, łączyć i promować utalentowane przedstawicielki środowiska filmowego. Harmonogram zakładał siedem spotkań (czasem nawet trzygodzinnych) z gwiazdami i z udziałem dziennikarzy, co na 11 dni tegorocznego festiwalu, wypełnionego od rana do wieczora pokazami, sesjami, wywiadami, stanowiło intensywną propozycję. Wizja posłuchania aktorek dyskutujących na tematy okołofilmowe wydała mi się jednak nęcąca. Jak się okazało, nie byłam w tym odosobniona. Tak pomyślała chyba połowa z trzech tysięcy akredytowanych w Cannes dziennikarzy, którzy też postanowili zrezygnować z seansów i szturmować kameralne jak na festiwal spotkania (w salce hotelowej z widokiem na morze mieściło się około 60 osób). Żeby wziąć udział w „Women in Motion”, każdorazowo trzeba było ubiegać się o pozwolenie, niezależnie od akredytacji. Mnie udało się je zdobyć dzięki współpracy z ELLE. 

Gdy Susan Sarandon i Geena Davis wchodzą na salę, od razu uruchamiają salwy braw. Nie wyglądają tak jak przed laty (co nie jest oczywiste w świecie show-biznesu) i może właśnie dlatego ich naturalna, szlachetna dojrzałość budzi entuzjazm. Tak niewiele, a przy tym tak wiele w świecie iluzji, nie tylko filmowej. Wspaniały film Ridleya Scotta z ich udziałem, „Thelma i Louise”, powstał już 25 lat temu. Tak, dokładnie tyle (liczyłam dwa razy na kalkulatorze, bo przecież się wydaje, że było to całkiem niedawno). To dobry pretekst do tego, by się zastanowić, jakie zmiany zaszły od tamtej pory. Jak historia dwóch kobiet, które mają odwagę porzucić domową rutynę na rzecz szalonej wyprawy, zostałaby nakręcona współcześnie? Sarandon stwierdziła sceptycznie, że dzisiaj taki film nie mógłby powstać bez przypisania twórcom ideologicznych zapędów. – A przecież, by kręcić filmy, trzeba mieć głowę wolną od emblematycznych haseł – dodała. – To nie jest film o feministkach, ale o każdej z nas – wtórowała jej Geena Davis. Każda z nas skacze z „klifu” codziennie, dokonując okrutnych, trudnych wyborów. I nikt nie kręci o nas filmów, dziewczyny! 

Sarandon zauważyła, że chociaż jest coraz więcej reżyserek, to wciąż funkcjonują w branży na prawach wyjątku. Kobiety dużo ciężej muszą pracować na sukces, a w dodatku często im się zarzuca, że osiągnęły go drogą na skróty: – Irytuje mnie, gdy ktoś insynuuje, że moja zdolna koleżanka dostała rolę, bo się z kimś przespała. Dlaczego podważa się jej talent? Salma Hayek podała przykłady z własnego doświadczenia po to, by zilustrować skalę nierówności panujących w branży filmowej. – Raz usłyszałam: „Jesteś piękna, zdolna i mądra. Poprostu miałaś nieszczęście urodzić się po złej stronie granicy” – wspominała Hayek, która pochodzi z Meksyku. – „Nigdy nie wyjdziesz poza role służących w amerykańskim kinie. Tym bardziej z twoim akcentem!”. Aktorka przyznała, że bardzo ją ta opinia zabolała. Dziś docenia swoje korzenie i szczerość rozmówcy, który ją zmotywował do pracy nad sobą, rynkiem i... akcentem. 

Jednak Hayek miała przygotowane też inne opowieści, dużo bardziej gorzkie, bez happy endu. – Czy wiecie, że w Hollywood aktorzy zwykle mają zakontraktowany wpływ na wybór aktorki, która ma im partnerować? Decyzja nie zależy od reżysera castingu, tylko od osobistych i towarzyskich preferencji – mówiła. – Zapytałam o to kolegę, wielką gwiazdę za oceanem, z którym grałam, więc chyba powinnam być mu wdzięczna. Przyznał mi rację. Gdy spytałam, dlaczego to takie ważne, odpowiedział że chce mieć wybór, kogo będzie musiał całować. Słyszycie to?! On chce mieć wybór, nie wystarczają mu milionowe gaże! Wydało mi się to niezwykle seksistowskie. 

Jodie Foster starała się zgłębić genezę dysproporcji w płacach kobiet i mężczyzn nie tylko wśród aktorów. Mówiła też o tym, jak trudno było jej się przebić z pomysłem na pierwszy film, mimo że była już uznaną aktorką z nagrodami na koncie. – Nikt nie chciał uwierzyć w mój pomysł na kino – wspominała. – Po prostu potencjalni sponsorzy nie sądzili, by kobieta za kamerą mogła generować sukces frekwencyjny, finansowy i artystyczny. Patrzyli na mnie jak na kosmitkę.