Ewa Stiasny i Joanna Rzyska PROWADZĄ WYDAWNICTWO DWIE SIOSTRY (fot. Jakub Karwowski)

WYDAWNICTWO WIERZY W BAJKI

A teraz trochę o granicach ryzyka. W przypadku wydawnictwa Dwie Siostry te granice nie istnieją – gdyby istniały, na pewno nie byłoby hitu ostatnich lat, pięknej książki „D.O.M.E.K.”, i całej serii projektów Aleksandry i Daniela Mizielińskich. To książki dla dzieci, które równie mocno zachwycają dorosłych.

Nazywają się Dwie Siostry, choć nie są dwie ani nie są siostrami. Ich biuro mieści się na szóstym piętrze przedwojennej kamienicy na Powiślu, starej warszawskiej dzielnicy. Zabytkowa winda mieści tylko trzy osoby. „W sam raz”, myślę, jadąc na spotkanie z Ewą StiasnyJoanną Rzyską. Jadwiga Jędryas, trzecia wspólniczka, mieszka w Luksemburgu, stamtąd przysyła swoje literackie odkrycia. Choćby Alice Munro – kanadyjską pisarkę, o której teraz mówią wszyscy, a którą Dwie Siostry wydały w Polsce przed wszystkimi, w 2009 roku.

Wydawnictwo założyły sześć lat temu. Przedtem miały już swoje firmy. Joanna przedszkole francuskie, Ewa studio graficzne, Jadwiga zajmowała się tłumaczeniem książek z angielskiego, francuskiego i niderlandzkiego. Córka Ewy chodziła do przedszkola Joanny i tam powiedziała,  że jej mama rysuje. Ta informacja odłożyła się w głowie Joanny i czekała na swój czas. Ten przyszedł, gdy któregoś dnia zadzwoniła z Luksemburga Jadwiga i powiedziała, że ma przetłumaczoną świetną książkę i że chciałaby ją wydać w Polsce. „Zapytała, czy kogoś nie znam. Ja znałam tylko graficzkę, mamę Helenki z mojego przedszkola, czyli Ewę. Nagle się wszystkie w tej historii spotkałyśmy”, wspomina Joanna. Ewa zrobiła ilustracje, wszystkie zrzuciły się i wydały książkę dla dzieci „Nie każdy umiał się przewrócić”. Ewa: „Radość z tego, że ma się w ręku swoją książkę, że znalazła czytelników, napędza apetyt na więcej. To jest jak hazard. Nie można przestać. Jak się nie uda, to tym bardziej chcesz wydać kolejną książkę, żeby się odbić”. Dodaje, że gdyby na początku wiedziały, ile to będzie kosztowało pracy, energii i pieniędzy, pewnie nie zdecydowałyby się na założenie wydawnictwa.

Żeby wydawać kolejne książki, założyły spółkę. Musiały uzbierać kapitał minimalny 50 tysięcy złotych, masa pieniędzy. „I chwała Bogu”, mówi dziś Joanna. „Bo gdyby kapitał był mniejszy, to nic byśmy nie wydały. 50 tysięcy to dwie książki”. Mężowie na początku pożyczali pieniądze i nosili paczki z książkami. Choć wcale nie było pewne, czy to się kiedykolwiek zwróci.