Kasia, 39 lat: Zmierzch szybko nie nadejdzie

Byłam krupierką w kasynie, instruktorką tańca, pracowałam z dziećmi. I któregoś dnia przeczytałam wywiad z detektywką. Mój ówczesny chłopak powiedział: „Zerknij, może to dla ciebie?". Trafił w punkt, od razu wiedziałam, że to mnie zainteresuje. Zaczynałam 10 lat temu, wtedy nie było tak wielu detektywów. Spotkałam się z jednym, dowiedziałam, co trzeba zrobić, i zaczęłam uczyć się do egzaminów. Zdałam, znalazłam pracę i wsiąkłam na dobre. Na początku dostawałam proste zadania: sprawdzenie adresu jakiejś osoby czy udokumentowanie spotkania kochanków w kawiarni albo na plaży. Później pojawiły się trudniejsze wyzwania: sprawdzenie firmy podejrzanej o kradzież patentów. Pamiętam, że sprawdzałam też jakość sprzątania miasta, więc jeździłam za śmieciarkami i obserwowałam. Ostatniego dnia pracy byłam mniej uważna i kierowca mnie zobaczył. Myślę: „Oho, będzie afera". Podchodzi do mnie. Widzę, że słowo „przystojny" i on to dwa przeciwległe bieguny, ale uśmiecham się ładnie i czekam, co będzie. Pyta: „Dlaczego pani za mną jedzie?". A ja na to bez wahania: „Bo bardzo mi się pan podoba!". Uwierzył, ucieszył się, dał mi numer telefonu. Kilka lat później jechałam za kobietą, która zdradzała męża. I też mnie zauważyła. Zatrzymuje się, wysiada, zadaje to samo pytanie. Odpowiadam tak samo: „Bardzo mi się pani podoba!". I też uwierzyła. Ciekawe, że do takiej odpowiedzi nikt nie podchodzi sceptycznie, prawda?

Najtrudniejsze w tej pracy jest bycie niewidzialnym. Zwłaszcza jeśli jest się atrakcyjną, szczupłą, wysportowaną blondynką. Niektóre klientki mówią mi wprost: „Pani nie może śledzić mojego męża, bo on natychmiast panią zauważy!". Dlatego mam zestaw peruki ubrań, dzięki którym mniej się rzucam w oczy. Trudne jest też śledzenie — nie wystarczy być świetnym kierowcą. Trzeba wiedzieć, kiedy wjechać w uliczkę, a kiedy odpuścić, aby pozostać niezauważonym. Nie można ani siedzieć na ogonie, ani być zbyt daleko. Ale podstawa to pełny bak — zawsze, bo nigdy nie wiadomo, jak daleko trzeba będzie jechać. Kiedyś miałam sprawę na wsi — siedziałam w samochodzie obserwacyjnym typu busik. I jak to na wsi: ludzie zauważyli, że samochód przyjechał, ale nikt z niego nie wysiadł. Po kilku godzinach ci, których obserwowałam, podeszli i zaczęli bujać busem. Drżałam, że się przewróci, ale jednocześnie wiedziałam, że nie mogę się ujawnić! Po cichu na-pisałam SMS-a do szefa, dałam znać, że robi się niebezpiecznie. Przyjechał z policją, udało się ukryć, że w samochodzie ktoś był.