Godzina zero. Sceny, sale projekcyjne, inscenizacje spektakli są już gotowe. Goście zakwaterowani. Publiczność ustawia się w kolejkach. I wtedy zazwyczaj coś się dzieje. Wysiada prąd. Kluczowy artysta ląduje w innym mieście. Kopia ważnego filmu nie dojeżdża na planowaną projekcję. Zrywa się ulewa, która podtapia pole namiotowe. Takie sytuacje mogą wyprowadzić z równowagi. Ale nie kobiety, które od lat organizują największe letnie festiwale.

Polska jest dzisiaj festiwalową potęgą. Kalendarz wydarzeń, na których trzeba bywać, jest napięty. Początek lipca: Heineken Open’er Festival, do Gdyni przyjeżdżają światowe gwiazdy muzyki. W tym samym czasie w Poznaniu rusza festiwal sztuk performatywnych Malta. Druga połowa lipca: T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Ponad 400 najlepszych filmów z całego świata w jednym miejscu. Początek sierpnia to OFF Festival w Katowicach. Prestiżowy serwis muzyczny Pitchfork uznał go za jeden z 20 najlepszych festiwali muzyki alternatywnej na świecie. Na festiwale ściąga kilkanaście, czasami kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To gigantyczne przedsięwzięcia. Szefują im mężczyźni: Open’erowi – Mikołaj Ziółkowski, Malcie – Michał Merczyński, Nowym Horyzontom – Roman Gutek, a OFF – Artur Rojek. Ale to od kobiet zależy, czy wszystko się uda.

PIERWSZA RANDKA

Joanna Łapińska ogląda rocznie setki filmów, ale wciąż zdarza jej się poczuć emocje jak na pierwszej randce. Tak samo jak w 2001 roku, kiedy marzyła o tym, by pracować przy festiwalu Nowe Horyzonty: „To, co robił Roman Gutek, wyznaczało dla mnie sposób postrzegania kina”, wspomina. Kończyła psychologię w Warszawie i zaczynała filmoznawstwo w Łodzi, kiedy Gutek zaprosił ją na rozmowę. Zmieniała się właśnie ekipa festiwalu, który przenosił się z Sanoka do Cieszyna. Joanna chciała być wolontariuszką, została koordynatorką festiwalu. Już po tygodniu miała wrażenie, że pracuje tam od wieków. Nie było czasu na wprowadzanie, były tylko terminy, których trzeba
było dotrzymać.