Łukasz Garlicki: Życie z widokiem na sufit, fot. Bartek Wieczorek

Myślenie o tym, że płuca oddychają niezależnie od naszej woli i że w każdej minucie nad nami przelatują dziesiątki samolotów – to nie jest paranoja?
Myślenie o tym bez przerwy jest w pewnym sensie paranoją, ale nasz bohater nie myśli o tym non stop. On wie, że czy tego chcemy, czy nie chcemy – rzeczywistość i tak będzie poruszała się do przodu. I nic na to człowiek nie poradzi.

Podobno jesteś bardzo towarzyski. Lubisz ludzi? Szybkość? Zabawę?
Moja szybkość często się ogranicza do szybkości mojego roweru, nie mam prawa jazdy ani samochodu. Lubię szybkość, dopóki nie jest nieprzyjemna. Bardzo sobie cenię własny rytm.

Co wyznacza Twój rytm? Taki codzienny, który zazwyczaj u innych wyznacza poranne wstanie do pracy, odebranie dzieci ze szkoły, wieczorny seks z żoną.
Dzieci nie mam, żony nie mam. Moją prędkość i rytm wyznaczam sobie sam. Lubię leżeć w łóżku i obserwować, jak zmienia się światło na suficie, wraz ze zmieniającymi się porami dnia. To jest mój rodzaj medytacji.

Jesteś samotnikiem?
Im jestem starszy, ty więcej o sobie wiem i tym mocniej tak siebie widzę. Uczę się siebie i zaczynam godzić się z tym, że mam naturę odludka.

Widziałam Cię ostatnio w filmie ,,Facet (nie)potrzebny od zaraz”. Masz teraz dobry czas zawodowo?
Jestem za stary, żeby myśleć, czy mam dobry czas. Robię dużo różnych rzeczy. Dziś jestem reżyserem, właśnie idę wpuścić publiczność na swój spektakl, rano byłem aktorem, bywam fotografem i muzykiem. Jestem tym wszystkim po trochu.

Widziałam Cię kiedyś na tygodniu mody w Łodzi. Obracasz się w wielu środowiskach. W którym czujesz się najbardziej u siebie?
Teraz najlepiej czuję się w teatrze Studio, bo tam mamy spektakl.

Jesteśmy z tego samego pokolenia, matura w latach 90. Nosiłeś w liceum martensy? Pamiętasz te czasy z jednej strony braku, a z drugiej otwierających się możliwości i marzeń?
Martensy miałem, żółte. Mój przyjaciel Jacek Jędrasik, który teraz nagrał muzykę do mojego przedstawienia, miał zielone martensy. A inny nasz kolega miał czerwone. Tak, martensy miałem, ale chyba wszyscy wtedy czuliśmy materialne braki, a przynajmniej większość z nas. Ale to wtedy nie było najważniejsze. Myśleliśmy o tym, jak się wyrwać z domu, żeby mama puściła i można było iść w piątek wieczorem na imprezę. Zrobić te wszystkie niedozwolone rzeczy, przekraczać kolejne granice. I do pewnego stopnia nam się to udawało. Pierwszy joint, żółte martensy na szarej ulicy, jazda na deskorolce – uwielbiałem to. Z wielkim sentymentem wspominam te czasy. Gdybym miał porównać swoje wspomnienia do jakiegoś filmu, to byłby to „Amarcord” Felliniego, bardziej niż do jakichś wojennych czy martyrologicznych opowieści, bo po prostu dorastałem w spokojniejszych czasach niż pokolenie ludzi o dziesięć lat starszych ode mnie.

A co było Twoją inicjacją?
O jaką inicjację pytasz?

O moment, kiedy poczułeś, że nie zawsze będziesz dzieckiem. Gdy zobaczyłeś, jak to jest być dorosłym.
To było podczas wyjazdów w góry z moim dziadkiem. Mogłem mieć jakieś pięć, sześć lat. To była inicjacja w świadomość, że rzeczywistość to coś więcej niż klocki Lego, czekolada i gumy Donald. Zyskałem w tych górach świadomość, że jest coś głębiej. Kiedy zobaczyłem przestrzeń, obrazy, potęgę, niedostępność. Nie jestem wierzący ani nawet ochrzczony, do poczucia głębi wystarczył mi ten kontakt z naturą, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Właśnie to było moją inicjacją, a nie moment inicjacji seksualnej czy zawodowej.

Twój ojciec, znany aktor, nie odradzał Ci tego zawodu?
Oboje rodzice odradzali mi ten zawód. No, ale ja oczywiście zdecydowałem po swojemu. Oni by pewnie woleli, żebym był lekarzem, najlepiej dentystą, lub prawnikiem.

A skoro już wybrałeś bycie aktorem, ojciec udzielał Ci rad, pomagał?
Był raczej zdystansowany, nigdy nie miałem wrażenia, żeby cokolwiek starał mi się narzucić. Żadnych decyzji. Mówił: „To twój wybór”. Na początku byłem trochę zły na to, że sam będąc tyle lat w zawodzie, nie chce czy nie może mną pokierować. Po latach to doceniłem. Nikt nie może tak naprawdę nikim pokierować. On tego nie chciał, ale ja przecież też nie, nie chciałem być synkiem tatusia, znanego aktora.

A mama?
Jest bardzo ważna. Bezwarunkowo mnie wspiera. Jak to będzie czytała, zrozumie, o co chodzi. Bardzo ważna i bardzo mocno kochana.

Łukasz Garlicki: Życie z widokiem na sufit - Czytaj dalej >>