Jest ich kilku, sutanny noszą w innych okolicznościach i warunkach. Ksiądz Lisowski (Jacek Braciak) realizuje się w kurii i marzy o Watykanie. Arcybiskup Mordowicz (Janusz Gajos), wyznaje głównie rządzę władzy... Ksiądz Trybus (Robert Więckiewicz) jest wiejskim proboszczem o bardzo ludzkich słabościach a ksiądz Kukuła mierzy się z zarzutami o pedofilię. To na nich oparł swoją fabułę Smarzowski. "Kler" obnaża przewinienia Kościoła. Czy go miażdży?

Gwiazdy na rozdaniu nagród 44. Festiwalu Filmowego w Gdyni. [suknie, kreacje, zdjęcia] >>

Słysząc od wielu miesięcy rozemocjonowane głosy o filmie "Kler", bałam się, że Smarzowski stanie się reżyserem festiwalu patologii różnych grup społecznych i zawodowych. Gdyby jego nowy obraz okazał się "Drogówką" w sutannie, naprawdę byłoby to bardzo rozczarowujące. Mamy jednak do czynienia z reżyserem wysokiej klasy, któremu nawet bywanie tendencyjnym wychodzi pierwszorzędnie.

"Kler" to film o parszywym systemie, głęboko złych, ale także słabych ludziach. To, że tacy istnieją zarówno w wysokich strukturach Kościoła, jak i w małomiasteczkowych plebaniach nikogo nie dziwi. Przeraża za to skala patologii wyzierającej zza kraty konfesjonału i ciężkich zasłon kurii. Dziś coraz częściej mamy w to wgląd dzięki mediom, coraz mniej udaje się  ukryć a coraz więcej spraw zamiecionych pod dywan wyłazi na świeczniki. Smarzowski wywleka więc na wielki ekran bezsprzeczne grzechy główne Kościoła: grube interesy jego zwierzchników, pedofilię wśród duchownych, dzieci poczęte w związkach z gosposiami, intrygi u wrót Watykanu i mafijne mechanizmy funkcjonujące za złotymi ołtarzami. To skondensowana patologia, która w 133 minutach przeraża i zgrzyta w głowie widza. Czy tak wygląda Kościół? Nie cały.  Na pewno tak wygląda jego najgorsza twarz.

 "Kler" największe przewinienia Kościoła zestawia bezlitośnie w galopującej sekwencji (w pierwszej połowie filmu nie pokazując żadnej przeciwwagi). Smarzowski żongluje najbardziej obrazowymi drzazgami za skórą kleru: biskup jeździ Bentleyem, ambitni kościelni karierowicze kolekcjonują luksusowe apartamenty i robią wszystko dla watykańskich transferów. Bliżej ziemi rozpanoszyła się jeszcze większa patologia - mrok wiejskich kościołów, gdzie na zakrystii wyłudza się od wiernych pieniądze,  obmacuje i gwałci młodych chłopców, a po libacjach alkoholowych rozbija samochody i przekupuje funkcjonariuszy policji. Ten świat tonie w wódce, której jako filmowego rekwizytu nadużywa też sam Smarzowski. I to jedyne, co można zarzucić reżyserowi - że coś znów przerysował, że przedawkował niektóre motywy. 

Tymczasem jednak z brudnego, obrzydliwego zbiorowego bohatera "Kleru" wyodrębnia się prawdziwy, bardzo ułomny człowiek, który pragnie zmiany. Księża zagrani przez Jakubika i Więckiewicza nie są wprawdzie po to, by przywrócić wiarę w Kościół albo zrównoważyć zło, ale dopuszczają do głosu Smarzowskiego dyskutującego a nie tylko spluwającego z obrzydzeniem. Pierwszy bohater walczy z traumą i wiszącym nad nim widmem pedofilskich zarzutów, drugi niekończącą się składkę na kościelne rynny musi trochę uszczuplić, żeby sfinansować aborcję Hani, swojej gosposi (świetna Joanna Kulig). Jeden z nich skończy na marginesie wielkiej machiny kościoła, która koparą wjedzie we wszystkie reguły i świętości, tak samo jak zaora teren na mszę pod sanktuarium. Przerażające. Jak triumf kurii w scenie, gdy ekipa biskupa kamuflująca grzechy swoje i innych, będzie sobie klaskać jak szatański sztab polityczny. 

Po co Smarzowskiemu "Kler"? Na pewno nie po to, żeby podpalać fundamenty, ale tym bardziej nie po to, by kogokolwiek rozgrzeszać. Szokować? W tym temacie nie musi, bo rzeczywistość jest w tym przypadku wystarczająco zatrważająca. Więc po co? Smarzowski kocha prawdziwość, nie zawsze prawdę, choć obsesyjnie właśnie do niej dąży - w relacjach bohaterów, realistycznym obrazowaniu i diagnozach społecznych. "Kler" pozwolił mu wyżyć się publicystycznie i artystycznie w ramach jednego tytułu. 

Wojciech Smarzowski w najlepszym wydaniu? Przyzwyczailiśmy się już, że ten reżyser uwielbia podkreślać i wyciągać na światło dzienne największe przywary Polaków. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, gniew - to wszystko znajdziemy również w filmie "Kler". Od początku zastanawiano się czy będzie to najbardziej kontrowersyjne dzieło w dorobku Smarzowskiego. Przecież religia w naszym kraju to rzecz święta, nikt nie powinien dotykać się do tej części naszego życia. Reżyser wjeżdża niczym walec na Błonie (gdzie odbyła się potem msza święta z udziałem arcybiskupa Mordowicza), bez pardonu pokazuje co się dzieje w krakowskiej kurii. Walka o wpływy, wewnętrzna polityka, ogromne sumy pieniędzy jakimi obracają księża, również w małych parafiach. To nie może przejść bez echa.

Trójka głównych bohaterów połączona zostaje poprzez pożar kościoła sprzed kilku lat. Co roku wspólnie świętują ocalenie, jednak każdy z nich ma inne problemy. Wpływowy ks. Lisowski (genialny w tej roli Jacek Braciak) pragnie dostać się do Watykanu i zrobi wszystko (a nawet więcej), żeby tam się przenieść. Ks. Kukula bardzo wspiera swoich najmłodszych parafian, przez co potem ma problemy, za to wiejski proboszcz ks. Trybus nie tylko ma kochankę, ale również za dużo pije alkoholu. A to może sprawić wiele problemów. Nie ma szans, żeby ktokolwiek ich polubił, sutanna i status kapłana jeszcze bardziej podkreślają ich samowolkę i życie ponad zasadami. Najważniejszym tematem jest jednak pedofilia w Kościele. Smarzowski bez aluzji pokazuje, co się czasem dzieje na zakrystii, a także to, jak nadal tuszowane są sprawy dotyczące molestowania seksualnego przez księży. Zaprzeczanie wszystkiemu, mówienie swoim ofiarom, że nie mogą nikomu o tym powiedzieć, bo inaczej popełnią ciężki grzech... To kolejny film, np. po amerykańskim "Spotlight", podejmujący ten trudny, ale jakże ważny temat. Co ciekawe i zaskakujące, ta trójka księży nie jest jednowymiarowa. Ich historie wcale nie są takie jednoznaczne, podejmują decyzje, które diametralnie zmienią ich przyszłość. Sami popełniają wiele błędów, ale są tylko ludźmi. Miotają się czy powiedzieć prawdę, czy lepiej żyć jak dotychczas, a może kogo lepiej zaszantażować i ile przyjąć pieniędzy od parafian? Siatka intryg sięga bardzo głęboko. Poznajemy też ich historie, często traumatyczne, rzucające cień na kolejne wybory życiowe. Czy twórca tej produkcji ich rozgrzesza? W ogóle, ale pokazuje, że na zmianę zawsze jest czas. Człowieka, ale nie instytucji. Bo Kościół to cały czas struktura pełna tajemnic i broniąca swoich duchownych za wszelką cenę. I to akurat jeśli szybko się nie zmieni, to jeszcze szybciej będzie się rozpadać.